Dalej Sydney. Słońce wybiela brud , pustynne niebo i tylko pojedynków rewolwerowców brakuje.
Im mniej czasu mi zostaje , tym większą namiętnością obsypuję miasto. Teraz , gdy czas nie biega a wolność jest pusta jak moje kieszenie mam czas na kontemplację.
I coraz częściej wychodzę wieczorem , po chichutku by romansować z ulicami. Ludzie są kolorowi , ludzie pstrokaci , aura szumi i przewiewa skrupę czarnych słuchawek , jedyngo skalpu mojej pracy. Postawiłem na muzykę i zdałem się na melodię , zobaczymy dokąd mnie ta fala wyniesie.
Zrezygnowałem z pracy , a malarze zrezygnowali ze mnie , idealne prozumienie , przyjazna atmosfera , dobre rady , kase zalegla dostane w terminie , wszystko bardzo kulturalnie , po gentelmensku . Praca ta była dla mnie świetnym doświadczeniem , teraz to co wypiszę trochę wyświetla mi wyraz megalomania w głowie , ale trudno.
Będąc malarzem miałem okazję robić coś , do czego absolutnie nie mam talentu , sprawności , jestem najgorszy. Mimo wszystko bardzo się starałem , cierpliwością i pracowitością przetrwałem 2 miesiące prawie w takiej pracy. Nigdy nie umiałem docenić wysiłku tych chujów z czerwonymi paskami , przecież zawsze portafiłem ich zmiażdżyć ... A tutaj sam zostałem właśnie takim głupkiem , który własnym wysiłkiem zdobywa nagrodę. Działa pod prąd. Po pierwsze lekcja tolerancji , lekcja o człowieku i niedoskonałości , a także bajka dla dorosłych , że jak się chce to można.
Hej , kurwa , miałem tutaj przyjechać żeby dorosnąć , am i right ? Więc doświadczenie zdobyłem , mam pieniądzy trochę , słuchawki i satysfakcję. No i 6 tygodni nie całe.
Teraz właśnie pewien moment pauzy w tym jamie , trzeba zmienić narrację z przeszłości na przyszłość. A tutaj kolejny problem , z jakąkolwiek pewnością. 6 tygodni , tyle mówi kalendarz. Ale szczerze to zaczyna mi się nawet podobać , jestem prawie pewien że nie zmienię kierunku na Polskę , ale pojawiają się wątpliwości. To chyba znaczy tylko , że nabrałem wytrzymałości albo Sydney nie jest najgorsze.
Więc co zamierzam ? Jest niedziela , siedzę i gdybam. Był plan z Cannberą. Niezły , wersja dość mało wymagająca odwagi i intelektu , za to trzeba byłby robić swoje i przetrwać. Skręcanie biurek nie przerośnie moich zdolności manualnych , mam w to głęboką wiarę...
Ale. Czy chce mi się jechać i zmieniać wszystko po pieniądze ? Czy mam wykorzystać ten wyjazd w imię tego żeby wrócić bogatszy ? Co ma być tym bogactwem ? Pieniądze , dojarzałość , pamiątki , pamięć , nabranie pewności siebie , może nawet angielski i pomysły na życie... Pieniądze sa pierwsze w kolejce , najłatwiejsze skojarzenie , to dlatego mój plan był tak protolinijny. Teraz zaczynam zadawać pytania i nie do końca czuję przekonanie , czy to rozegranie ręki pokerowej jest nie tyle optymalną linią , co linią dającą max value w tym konkretnym przypadku , z takim imigem i przeciwko takiemu oponentowi...
Może więc będę siedział w Sydney , jutro planuję zacząć dzwonić po ludziach i robić rozeznanie. No i znów mam pomysł żeby grać w poksa , tylko mówiąc szczerze to chujowy jestem ostatnimi czasy , chociaż mogę to nadrobić szczęściem którego mi brakowało... no więc pogrywam sobie sporadycznie bardzo , ale może...
Zabawne , myślałem że to będzie brudne i drastyczne zdanie relacji z walki , a tu rozejm i słońce z kątem 40 stopni wykręca umysły.