Trochę wypada pisać , a trochę nie ma o czym i taka bieda , siedzę jak żul pod sklepem z nie lada dylematem.
Wypalam się trochę , ulatuję z dymem każdą wolną chwilą , jestem indiańskim ostrzeżeniem , albo chmurą , wyciupaną z ziemistych warg kosmosu. O tak. Nieustraszony , ze swą deską czekam fali , czekam obiecanego tsunami. Zamieniam się w bełkot , z wielkiej chmury mały deszcz. I dalej stukam w ubzdurane cymbaly zamiast zdania zlozone , zdania logiczne skladac. A fuj . Cóż to za gnój ? A to taki cień , wiesz , po głowie chodzi czasem , przysłania jasność i mruczy coś tam o głodzie. Nic poważnego.
Jak widać zwiedzam Australię. Chętnie porobiłbym przy tym sobie kilka zdjęć na tle ozi ikon popkultury , kultury pocztówkowej , aczkolwiek to bardziej takie Safarii , wśód dzikich , złych , z narracją syntetyku przerażenia i nieśmiertelności , ja , koń trojański , wpuszczony w dział marketingu Australii . I najgorsze zjawy , hybrydy koszmarów z najgorszymi filmami o czerwonym kwadraciku... To tylko mój umysł wyświetla mi serial stosunkowo często i bez reklam ?
Jaki sens ma zobaczyć operę ? Jaki sens ma przejście mostu ? Symbolika głupców.
Właściwie to sam ogon mogę skulić , pewnie przeniosę się na Hyperreal'a...
To co chciałem przekazać jest bardzo proste , stan umysłu i szerokopojęte samopoczucie nawet na końcu świata stanowi coś zdecydowanie ważniejszego niż to co widzisz, co się dzieje dookoła itp. Wniosek prosty , że nie miejsce a głowa. Co z tego wynika ? Że wolicie czytać moje ciągi świadomości od raportu podróży ?! ;)
Dopiska.
Ostatnio pracuję dzielnie i dzień w dzień , niedziela wolna to szeroko pojęte leżakowanie , czytanie Witkacego , z Polską nocne rozmowy , jakieś filmy , muzyka , dużo elektro , jakieś jedzenie , ale Witkacy i elektro. Tak się bawię w Sydney , wish U were here... ;)