Miałem milion przygód , a nie wiem nawet czy komuś je opowiedziałem. Więc w skrócie , w ramach utrwalenia.
Poker pokazał mi faka. Umiem przegrać , przyznać że zjebałem. Najpierw shot na turniej i utrata racjonalnego działania. Potem cash za ostatnie pieniądze , 100$ w półtorej godziny wyciągam. Sobota , Waterloo , turniej za 44 który zjebałem ułańską fantazją , potem cash który zjebałem brakiem cierpliwości i mózgu. Sam sobie winien.
Więc wypadało coś zrobić. Zostałem malarzem. Polska firma , polscy kamraci . Nie myślcie że stoję z pędzlem po 8 godzin. Większość pracy polega na równaniu ścian różnymi dziwnymi metodami. Me against the wall. Poetyka. Miejsce pracy : liverpool , suburbia Sydney , jadę 1,5 h , wstaję o 4 30 , o 5 30 mam pociąg , pracujemy różnie , prosto z pracy jadę do szkoły , gdzie siedzę do 20 30 i o 21 30 jestem na bondi. Chore , nie sądziłem że będę w stanie przyjąć choćby na dzień taką rozkładówkę , a mimo wszystko mam z tego jakąś satysfkację , czuję że daję z siebie wszystko jako zwykły człowiek.
Miejsce pracy - szpital. Robimy teraz level , który od początku był podejrzany. Wszyscy raczej spokojni , nic gwałtownego się nie działo , ludzie cali , nie poobijani , ewentualnie szwy na głowach. Okazało się że wszyscy mają raka mózgu. Gdy się tego dowiedziałem , coś aż we mnie się wywróciło , farba wewnętrzna co by łzami spłynęła gdybym umiał. Ich spojrzenia , gdy jestem dla nich wirtualny i surrealistyczny jak tv , przedstawiam inną rzeczywistość , jestem żywy a oni oddzieleni od tego świata szklaną szybką i kropką. Choć napewno walczą , napewno się nie znam i tylko stereotypowo odbieram , nie wszystko stracone.
Poza tym jestem zmęczony , naprawdę zmęczony wszystkim , jutro mam wolne.
Na koniec opowiem więc moją bajką numer milion.
Pierwszy dzień pracy. Mam papiery aby wyrobić kolejną licencję , tym razem na pracę w szpitalu. Między innymi paszport. Kolega-szef ostrzega - nie noś tutaj paszportu. Praca się kończy , ja kończę w szkole , jest spoko , super , śmiechy chichy , otwieram teczkę z papierami po jakiąś tam bzdurę. Paszportu ni ma. Olaboga , trwoga , bonito kurwami joga. Wracam do domu , mówią mi - dzwoń na policje. Ale czuję że nie. Nie lubię dzwonić. Dzwonię do konsula więc. Cisza. Dzwoni konsul , opowiadam mu historię , mówi że jak zgłoszę na policję to od razu paszport zostanie anulowany. Bez sensu. Jak ktoś odniesie paszport do konsulatu , co właściwie powinien zrobić potencjalny znalazca - paszport anulowany. Kurwa. Polacy przy tym mówili mi , że tutejszy światek przestępczy bardzo łasy na takie gadżety , no i wiza do stanów. Jeszcze opcja że ktoś na mnie kredyty weźmie , strach , ale chuj tam , nie dzwonię. Rano , 4 30 , to co zwykle , pociąg , Kograh o 6 20 gdzie ma mnie odebrać szef autem na dalszą część tripu. Nie ma go. 7, nie ma go. Wymyśliłem już przez ten czas cała historię. Więc to on mi porwał paszport , ostrzegł w ramach ironii i jest arcymistrzem zbrodni , nie odbiera telefonów , tylko poczta , przeciez jest szefem , to bylo ukartowane. Mam dwa numery telefonu , do niego i do konsula . To co się będę pierdolił, 7 05 budzę konsula , opowiadam , że mnie rodacy okradli. On mi tłumaczy co i jak , bezstresowo kupuję ticket , przekraczam bramki , czekam na pociąg w celu udania się na komisariat i donosu spłodzenia. Telefon. "No siema , kurwa , zapomniałem o Tobie , sorry wielkie , już czekam". Jest szef , jedziemy do szpitalu , tam się pytamy wszystykich nikt nic nie wie , nadzieja umiera ostatnia , matka głupich , matka co mnie przeżyje , piękne sylogizmy i zakończenie w formie mojego poprawnego pytania w czasie past simple co nie lada wyczynem z moimi umiejetnosciami jest i uzskania pozytywnej odpowiedzi , zrozumienia ich akcentu , odebrania paszportu i treści opowieści o tym , że ktoś go znalazł na stołówce. Więc happy end ! Tak samo jak moja praca, zarabiam pieniądze na polskę niewyobrażalne , szczególnie dla mnie... ;)