W końcu mam chwilę żeby dokonać wpisu.
Wczorajszy dzień to czyste szaleństwo jak przeróbki jeden z dziesięciu.
Wykręciło mi mózg kompletnie , odpadają ze mnie resztki polskiej moralności , polskiej małostkowości , no i mojego prywatnego urojenia , mojego azylu od reala.
Obudziłem się koło 15 , nowa twarz w pokoju , Bartek , 23 lata , Warszawa , siedzi w Australii już sporo , samemu wszystko ogarnął i jest moim przewodnikiem , stałym kompanem. Ponieważ zgubił portfel , ja jestem jego sponsorem ... ;D
Więc Bartek zabrał mnie na miasto. Plan był prosty , on miał coś załatwić w szkole i ruszamy na miasto z jego grupą. No ale komplikacje nastały , musiałem wbić do jego klasy i oglądać "gdzie jest Nemo ?". Pranie mózgu kompletne , zaczynało dojeżdżać mnie zmęczenie , zrobiłem się zimny , już miałem czarne myśli że pora się ewakuować na chatę. Ale co robią żołnierze hardcoru ?!
Więc znalazł się Nemo , mogliśmy z czystym sumieniem ruszyć realizować niecny plan destrukcji piątkowej. Jak widać transkontynentalne jest te upodobanie , piękna sprawa.
Grupa Bartka składała się wyłącznie z Azjatów , Koreanki i Chińczycy. Trochę się obawiałem , że raz - nie ogarnę języka , dwa - będzie sztywno , trzy - po prostu , ludzie boją się dziwnych akcji. Odrzucam więc człowieczeństwo w pewnym stopniu. Hymn jazzurekcji to żyć i się nie bać.
Wbijamy do koreańskiej restauracji. Przy okazji zapoznaję się z każdym , okazują się być bardzo przyjaźni i mili. Koreanki oceniają mnie na 24 lata , mówię sobie łał , będzie bal...
Zapomniałem wspomnieć o kosmicznym wkręcie którego dokonaliśmy z Bartkiem. Otóż trzeba było coś wymyśleć , że przecież nie zbratała nas tylko desperacja , jego w poszukiwaniu pieniędzy , mnie w poszukiwaniu akcji. Więc wpadł on na zajebisty pomysł - znamy się z CYRKU ... gdzie pracowaliśmy... jako clowny ! Najbardziej chory wkręt z jakim miałem styczność. Przeszedł ;D
Rozbiliśmy się , nasze urocze koleżanki złożyły zamówienie , powoli atmosfera robiła się coraz przyjaźniejsza , stawałem się coraz bardziej otwarty , w końcu jestem klaunem.
Jedzenie samo w sobie to głównie owoce morza , mięsa z różnych potworów. Znakomitą sprawą było to , że potrawy podawane były na patelniach które podgrzewane utrzymywały stałą temperaturę. No i wszystko było wspólne , ukłon chyba w stronę chińskich kolegów. Sprzyjało to integracji. No i wódka/wino ryżowe o dziwnej nazwie którą zapomniałem. 20% miało. 10 butelek zrobiliśmy na 5 pijących. Sprzyjało to integracji. Dołączył do nas Mark , nauczyciel tej klasy , rodowity Australijczyk który usiadł na przeciwko mnie i stał się moim głównym rozmówcą. Okazał się być fantastycznym facetem , opowiadał różne strasznie przypałowe historie. Powoli wszystkich nas zaczynało siekać , szlugi z naszymki chińskimi kompanami na zewnątrz i rozmowy o porządku świata, bratanie się , obietnice , że gdy chcę wbijać do Chin to mam u nich zawsze nocleg i w drugą stronę... Byli naprawdę świetnymi gośćmi. Na fali tych emocjonalnych wypowiedzi spytałem się o jazz i Chiny, wyszło że strasznie ciężko z tym , ale oczywiście są ćpuny , lecz nikt o zdrowych zmysłach się nie przyzna do próbowania chociażby , gdyż konfidenci na każdym kroku. Smutne , gdyż ten naród jest naprawdę bardzo otwarty , życzliwy , a uwarunkowania polityczne zaszczepiły w nim przerażenie i bezsilność...
Akcja w restauracji dobiegała końca. Poszliśmy na fajkę , na którą namówiliśmy Marka , wegetarianina i w ogóle pro life człowieka. Szczególnie ze mną szczerze gadał , do reszty mial dystans i jednak pewną barierę gdyż to jego uczniowie. Opowiadał o swoich studentkach i dylematach jakie powstają , o tym że jednak kocha bardziej swój zawód i jest w pełni profesjonalistą , nie leci w chuja i czasem jest mu z tego powodu smutno. Naprawde niesamowity koleś , miał 37 lat , a był dla mnie jak ziomek z jednej ławki w szkole. Przyszedł czas zapłaty , wyłożył wtedy 50% całkowitej kwoty , tylko się uśmiechnął i nie pozwolił nawet dyskutować , resztę wszyscy wspólnie opłaciliśmy , wyszło niewiele jak na taki melanż.
Mark nas opuścił , ruszyliśmy na balety. Chińscy przyjaciele nie mieli paszportów , co okazywało się niezbędne do przejścia selekcji. Trochę dziwna jazda , jednak w końcu po długich poszukiwaniach udało nam się znaleźć klub do którego zostaliśmy wszyscy wpuszczeni. Za darmo , żadnych sztrymsów. W imię utrzymania poziomu banii postawiliśmy na browary , idę zadowolony , proszę o Heinekena , no i mam. 0.33 - 8 $
WTF ?! Ale to były tylko pieniądze. Zabawa i klimat wieczoru były czymś zdecydowanie bardziej wartościowym. Razem z Bartkiem i Koreankami zdobywaliśmy parkiet. Muzyka to nie łupana i kanikuły , lecz raczej rockowe granie , ewentualnie dobre rapsy czarne . Ludzie to w większości okolo 30 letni Australijczycy. Inny poziom kultury niż polskie bydło , tutaj np. ziomek na mnie wpada to mi przybija pione , rozpoczyna dialog , oferuje szluga . "Ile ja Tobie , tyle Ty jemu , temu co mi to odda, energia jak bumerang wyrzucony z okna". A wiemy skąd pochodzą bumerangi. Nagle muzyka padła , co jest grane pytanie ? No i nagle dostrzegam scenę. Na niej koleś wyglądający jak Bono , okazało się że to miejscowy zespół coverujący U2. Świetna sprawa , naprawdę byli nieźli , nagłośnienie również bardzo pozytywnie zaskoczyło jak na tak niewielki klub. Były hity , poskakaliśmy z Koreankami , niesamowita sprawa. Nasi Chińscy towarzysze siedzieli z boku , pod pretekstem pilnowania toreb. Jednak było widać , że jest w nich jakaś bariera , blokada , po prostu nie mogli tańczyć , byli na to zbyt smutni. Też w sumie kiedyś tak miałem , ciężko to wyrazić słowami. Lecz co pozytywne to polecane , trzeba się zmieniać jeśli to może dać więcej szczęścia. Chyba się starzeję , dojrzewam , wprowadzam nieco praktyki w swą filozofię życiową.
Wieczór dobiega końca , wychodzimy , powoli ekipa się rozpada , wracamy z Bartkiem , wpadamy do Burgerkinga który nazywa się w Australii ... Hungry Jack's , trochę śmieszne. No i nocny autobus , potem jeszcze spacerek , dom. W domu jednak też trochę impreza , męska część współlokatorów pije winko , dosiadam się. Mimo że ekipa się wykrusza , już dobija 4 godzina , to wciąż integracja postępuje do przodu . Są to wszystko bardzo barwni ludzie , ktorzy podobnie jak ja poszukują nienazwanego , mają przy tym różne poglądy , filozofie , ale je mają , można od nich się sporo nauczyć. Jestem w sumie najmłodszy wszędzie , choć nikt nie traktuje mnie z tego powodu pogardliwie. Kończymy wieczór kursem hold'ema , back to roots .
Piosenka która jakoś zamyka ten wieczór , jeden z najbardziej szalonych w moim życiu , kończy pewien okres podróżowania i niepewności , kończy wszystkie stresy i zwątpienia. I którą wykonali na koniec. U2 - With or without You. Wolność i granica słowo-rzeczywistość. Pokonałem wszystkie granice. To sukces , który dopełnia moje poczucie szczęścia , tyle.