Dalej Bejing. Znalazłem wszystko , ogarniam nadspodziewanie dobrze cały ten trip , ciekawe gdzie pułapka. Typuję bagaż , jeszcze jak się domyślam na wywieszkach jest mój adres ze Szczawna więc chyba to byłby cios zabójczy... Rozbiłem się na terminalu ,
pełna kultura , można się położyć. Wcześneij ogarnąłem transformatora do wszystkich dziwnych wtyczek świata , Chinka powiedziała , że będzie git , aczkolwiek jakoś podejrzanie dziwne i złośliwe poczucie humoru mają z moich obserwacji ... No ale już mi bateria powoli
pada , choć to i tak ostatni part Odyseji. Myślałem że świat będzie dużo bardziej skomplikowany do pokonania. Zgodnie z oczekiwaniami
kaleczę mowę angielską , bez jazzu nie ma flow ;/
No ale w imię rekompensaty wbiłem do jakiegoś Jazz Cafe , zwerbowany z nienacka przez Chinkę :O
Kapucino było doskonałe. 30 ich chińskich żetonów , kartek , nie wiem czego. Proszę o dolce. Wychodzi 5. No spoko , bywa. Ot wtopa przytomności. Daję 20 $ , poszła , wraca. Już nie jestem jej najlepszym przyjacielem. Okazuje się że bankot jest przedarty ...
Sick , o taką bzdurę się dopierdolić , naprawdę rozdarcie jest malutkie , mam nadzieję że w Australii nie będą tak skrupulatni.
No ale płacę innym , wychodzę.
Gdy rozum śpi budza się demony. Bez neta nie jestem taki mądry by podpisać cytat właściwym nazwiskiem...
Więc wpadam do wolnocłowego. Szlugi , dajcie mi szlugi ! Rzuci się kiedy indziej...
Wagon niebieskich Cameli w cenie 90 czajna papierków. 18$ mi kalkuluje. Optymalnie bardzo , 50 zł niecałe , niech żyje wolność i sklepy wolnocłowe. Przy okazji oglądam flakony ekskluzywne, wybór jak nigdzie , ceny napewno dużo lepsze niż w PL trunków luksusowych.
NP. litr blue label kosztuje w przeliczeniu 400 zł.
Dajcie mi donków , dajcie mi rolla , dajcie mi grać w karty. Tak , to moja choroba , automatycznie to mi się kojarzy z cenami które przekraczają mój budżet. Na powrót coś się kupi dobrego , trzeba będzie oszczędzić.
No i tak sobie czekam , leżakowanie , mam jeszcze 30 minut do rozpoczęcia planowanego odprawy ale pewnie w praktyce mam godzinę. Chociaż
to Chiny , tu nikt nie leci w chuja ...
Chinki jednak to chinki. Jedna podkręca , druga mniej , kolejna z kolei staje się obłędem , jakbyśmy pochodzili od Adama i Ewy to też byłby podobny deser w formie mixu kisiel malinowy z pasztetem. Pół żartem , pół serio. Naprawdę się nudzę , naprawdę jestem na nogach od 45 godzin bez sensownieszego snu , niezły syf , już nawet mi się spać nie chce , wyjebka i coraz dalej w gwiezdne galaktyki.
OOOOOOOO kurwaaaaaaaaa... chciałem poszpanować ile jeszcze muszę żyć przed wbiciem ostatecznym , otwieram papiery a tu psikus , jakaś karteczka
wyleciała , pofrunęła i bezczelnie w kratkę wentylacyjną się wjebała... Tylko co to było ? :O
Niefajnie. Mam paszport , boardingpass , bilet i wizę więc powinni mnie wpuścić... Inaczej macie moją klęskę w relacji live i unplugged...;/
30% baterii. Fajnie się pisze , ale to zobowiązuje. Może w erplejnie coś skrobnę. Czuz.
Jednak znów. Poszedłem na fajkę i milion do głowy śmieci , a przecież to moja specjalizacja - klejenie śmieci. Więc reasumując : nie zagrałem w piłkę chińską , nawet w chińczyka planszowego.
Nie przyszło mi obcować z ich reżimem , nie spotkałem Tybetańczyków dokonujących samospalenia , nie widać też komunizmu czy terroru .
Chińczycy to jednak ludzie , cyborgi na jakich ich się kreuje to nonsens. Mają ten same jazzy , np. pan jadący jakimś śmiesznym pojazdem z napojami
pisał smsa i się tak zaczarował że się wjebał w ścianę... :D
Poza tym są niesamowicie życzliwi , pewnie to sztuczność , ale są w tym dobrzy. Aż chce się tutaj wrócić i poznać to głębiej , zweryfikować.
Ostatnia śmieszna akcja z pola bitwy : idę do kibla. Pan dziad klozetowy najchętniej przybiłby mi pionę , uśmiecha się i mnie wprowadza jak bym był Di Caprio na czerwonym dywanie. Pisuary są na wysokości kostek i ciężko to ogarnąć przy moim wzroście ... i tu pojawia się kolejna moja skłonność chorobliwa , kojarzenie dziwnych miejsc ,akcji , bytów z osobami. Myślę że szamanem w tej krainie byłby Wojtek Filipski , kiedy ja jestem najwyższy na lotnisku to co dopiero Ty chłopeniu... no i ta życzliwość , przeprowadzić trening siłowy i wyjść w tych ludzi , przybijać sobie piony , to byłoby to... Pozytywnie.
Pora na ostatni epizod tripa. Boarding pass idę ogarniać , nara.