Lot
Er Czajna flaj. Chora jazda od początku. Chińczycy robią sobie psikusy , próbują się podsiadać , moje miejsce też zostaję zajęte , aczkolwiek wystarczy pokazać boarding pass aby okupant ustąpił. Gdyby Chińczycy byli polskim zaborcą...
No i samolot , na początku chaos , potem mamy startować ale jednak nie i nie i znów nie , film instruktażowy stewardessy odnośnie bezpieczeństwa itd. zacina się wciąż w tym samym momencie i od nowa , totalna psychodela , chiński głównym językiem,
uśmiech tej bezwyrazowej dziewczyny , jakby mierzył w nią pluton egzekucyjny... Ale udaje się jej przełamać , startujemy.
Jeszcze ma miejsce przedziwny manewr spryskania jakimś gównem z NASA skrzydeł samolotu , absolutnie kwaśny trip.
Siedzę właśnie przy skrzydle ,myślałem że nic nie będzie widać , aczkolwiek miła niespodzianka i Moskwa ni to z gruszki ni z pietruszki. Trochę już lecimy , nie chce mi się spać, nie mam co robić.
Energia współpasażerów opadła , wszyscy poodpadali jakby po sytym melanżu byli.
A ja w drodze od 20 godzin równo. Jeszcze drugie tyle...
Śmieci
Pekin. Przespałem śniadanie w plejnie to muszę teraz nadrabiać. Skrajnie styrany jestem , ale kupiłem sobie sałatkę wiosenną po chińsku , będzie fajnie. Nie wiem w sumie która jest godzina ich czasu , nie wiem gdzie mam odprawę ani nic , jeszcze z kutasami
nie da się dogadać. Anegdota. W Smoke roomie którego szukałem 45 minut (takie mi żarty robili tubylcy) zastałem zioma tubylca.
Straciłem zapalniczkę przy bramkach bezpieczeństwa , choć na poprzednich kontrolach nikomu nie przeszkadzała , do czasu...
Więc musiałem podbić do typa. On zaczął ze mną dialog , mówi że był w Polsce i mi mówi cały czas Pujzez. Zaczął litery palcami malować
w kalambury napierdalać , ja nie kminię. Aż nagle - Biznes ? Yeah , bieznes ! Pujzes. Poszedł :D